Nad morze jeździłem od zawsze. Uwielbiam to morskie powietrze nasycone jodem, bezkresną, niebieską wodę i zielone, ogromne lasy zakończone plażami. Zwykle jeździłem w okolice Gdańska, ale przez napływ turystów nad polskie morze zmusił mnie do zmiany przyzwyczajeń. Wybrałem małą mieścinę nad mierzeją Wiślaną – malownicze miejsce, które mimo powolnej ewolucji w kolejny kurort wciąż miało swój urok. Ludzie byli bardzo mili, a domki wygodne – do tego poza morzem była również Wisła i zalew Wiślany.
Ujście Wisły, czyli prawdziwa kopalnia bursztynu
Skoro o Wiśle mowa, trzeba wspomnieć o jej ujściu do morza. Wyjątkowe miejsce, do którego nawiasem mówiąc dość ciężko się dostać. Gdyby nie moja gospodyni, sam nie dałbym rady trafić małymi, wąskimi ścieżkami prowadzącymi wzdłuż rzeki. Kiedy jednak trafiłem na małą, piaszczystą plażę, nie mogłem uwierzyć na własne oczy. Cała plaża była istną kopalnią bursztynu! Jak już mówiłem nad morze jeździłem od lat, a nigdy nie widziałem tyle w jednym miejscu! Od razu zebrałem się do zbierania. Małe, złote kamyczki bursztynu ukrywały się wśród kawałków drewna wyrzuconych przez morze, wśród małych, białych muszelek i pod cienką warstwą piasku. Dzielnie jednak je „wydobywałem”, gdyż bursztyn bałtycki widywało się coraz rzadziej, w szczególności w okolicach miejsc zaludnionych i kurortów. Po raptem pół godziny moja kieszeń była pełna tych małych, złotych kamyczków swego czasu wartych prawdziwą fortunę, a po następnej godzinie nie miałem już gdzie ich chować! Wielkością różniły się bardzo, jednak nie miałem na tyle dużo szczęścia, by znaleźć kamień większy niż ziarenko kukurydzy. Wszystkie swoje znaleziska zabrałem ze sobą w długą drogę powrotną do wynajmowanego pokoju. Pochwaliłem się naturalnie gospodyni, która sama była zdziwiona ilością, jaką przyniosłem. Powiedziała że to pewnie przez ostatnie ulewy, które oczywiście towarzyszyły mojemu pobytowi nad morzem. Dodała też, żebym zrobił ze znalezionego bursztynu nalewkę – ponoć miała świetnie działać na bolące stawy oraz przeziębienia.
Miałem jeszcze kilka dni urlopu, które w większości poświęciłem na zbieraniu bursztynu. Może to moje zapędy zbieracza, ale nie mogłem się wręcz oprzeć tym kamyczkom. W przeddzień wyjazdu miejsce miał prawdziwy sztorm – gospodyni, która zauważyła moją pasję powiedziała, bym poszedł zaraz po nim nad ujście Wisły. Naturalnie posłuchałem, na czym się nie zawiodłem. Na plaży, jakby czekając na mnie leżał sporej wielkości samorodek bursztynu! Znalezisko to idealnie zwieńczyło jeden z najlepszych wyjazdów i był początkiem mojej wielkiej kolekcji bałtyckiego bursztynu!